niedziela, 26 lutego 2017

Zawieszka z wężem


Podczas eksperymentów z ołowiem pokusiłem się o odwzorowanie mało znanego zabytku ze Starego Miasta w Kaliszu.
Dzisiejsza dzielnica Stare Miasto stanowiła bezpośrednie otoczenie grodu na Zawodziu w czasach jego największej prosperity i rozumiana była wówczas jako Kalisz in situ. Skupiała w sobie handel i rzemiosło, o czym świadczą odkrywane zabytki i obiekty identyfikowane jako warsztaty rzemieślnicze. Wczesnośredniowieczny Kalisz staje się Starym Miastem wraz ze zdobyciem grodu na Zawodziu przez Henryka Brodatego w 1233 i przeniesieniu ośrodka władzy do nowo wybudowanego grodu.

Tak zwana zawieszka ze żmiją została odkryta w 2006 roku, podczas badań stanowiska "Sad" na Starym Mieście, prowadzonych przez IAiE PAN, informacja o niej pojawiła się w lokalnym kwartalniku kulturalnym i tyle. Osobiście dowiedziałem się o zawieszce z książki wydanej pod koniec zeszłego roku z okazji 60 -lecia Stacji Archeologicznej PAN w Kaliszu, stamtąd też pochodzi skan na którym oparłem rekonstrukcję.

Zadanie było stosunkowo proste,szybkie i przyjemne. Rozklepałem placek ołowiany, do grubości 2-3 mm, by następnie wyciąć obcęgami zarys zawieszki.  Nieregularne krawędzie wygładziłem na piaskowcowej osełce. Wizerunek węża wyryłem odręcznie szpilorkiem, podobnie wzór na odwrocie zawieszki. Również szpikulcem przebiłem otwór do zawieszania, a na koniec całość wypolerowałem kawałkiem sukna.
 Zastanawiam się  nad interpretacją autorów, określających tego węża jako żmiję. Odnoszę bowiem wrażenie, że pojedyncza kreska widoczna za głową węża nie powstała przypadkowo, i może wskazywać ze na plakietce przedstawiony jest zaskroniec. Żmiję zwykło się przedstawiać z charakterystycznym zygzakiem wzdłuż ciała, który jest swoistym identyfikatorem węża. Uznałem więc, że ostrożniej będzie posługiwać się terminem zawieszka z wężem














niedziela, 19 lutego 2017

Os sepiae

Kontynuując wątek odlewnictwa metali niskotopliwych spróbowałem odlewu w formie przygotowanej w os sepiae - kości mątwy. Nazwa jest umowna, jako że mątwa będąc mięczakiem kośćca nie posiada, a tytułowa kość to zredukowana muszla wewnętrzna.
W udokumentowanej historii mątwy wykorzystywane były gospodarczo już w starożytności, jako źródło białka, barwnika zwanego sepią, i owej kości służącej głównie jako materiał ścierny.
Dzięki plastyczniej strukturze i stosunkowo wysokiej odporności na wysokie temperatury, kość mątwia wykorzystywana była także do przygotowywania form odlewniczych, wystarczyło wręcz odcisnąć w niej wzór by uzyskać gotową formę.
Odlewaniu gorącego metalu towarzyszy charakterystyczny smród. Forma w przypadku ołowiu zachowuje swoją żywotność dość długo, powinna wystarczyć na kilka egzemplarzy, jak na razie odlałem trzy żetony ze smokiem bez strat na jakości wzoru. W przypadku cynowej plakietki sprawa była nieco bardziej skomplikowana ze względu na jej ażurową formę, którą trudniej odciska się w kości mątwy, a odlany egzemplarz trudniej jest z niej wyjąć bez uszkodzenia formy.
Pracując z tym niecodziennym materiałem zastanawiałem się nad możliwą dostępnością os sepiae na Ziemi Kaliskiej w okresie rozbicia dzielnicowego. W naszym morzu mątew nie ma, a nawet gdyby były to morze daleko, więc kości i tak musiałyby docierać szlakami kupieckimi. Nie wykluczone więc, że i z nad odleglejszych mórz docierać mogły, wszak w X wieku gość kupił wielbłąda na prezent.


niedziela, 12 lutego 2017

Stannum et plumbum


 Od dawna już chodził mi po głowie pomysł zrobienia kopii niektórych precjozów odnalezionych w obrębie kaliskiego grodziska, toteż wykorzystując chwilę kiedy zabytki znalazły się w muzeum pomiędzy wystawami czasowymi odcisnąłem trzy flagowe artefakty w modelinie. Wybrałem żeton ołowiany z wizerunkiem bestii, zwany smokiem z Zawodzia oraz brązowy medalion z przedstawieniem uskrzydlonego człowieka, familiarnie zwanego Mateuszkiem. Oba zabytki pochodzą z badań prowadzonych na Zawodziu w latach osiemdziesiątych, i zostały dość szczegółowo opracowane przez swojego odkrywcę Tadeusza Baranowskiego z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie. Do poczytania w tym artykule:
Anioł i Smok.
Trzeci przedmiot to stosunkowo "świeże" znalezisko odkryte w otaczającej kaliski gród dzielnicy Stare Miasto w bodajże 2008 roku. Jest to cynowa plakietka pielgrzymia przedstawiająca jeźdźca datowana na XII wiek. Osobiście upatrywałbym w niej któregoś patrona rycerzy, Jerzego lub Maurycego, jednak dokładnych personaliów świętego nigdy nie poznamy. Plakietka jest wyraźnie niekompletna, brakuje jej górnej części w tym głowy jeźdźca. Jakby nie dość był anonimowy...


Wracając jednak do modeliny, placki z odciśniętymi szablonami wyprażyłem w piekarniku jak każe instrukcja, a następnie zalewałem je woskiem, kapiąc ze świeczki. Żeby woskowe modele nie przywierały do formy używałem mydła w płynie jako separatora. Później wystarczyło nieco schłodzić całość by łatwiej  wyjąć modele.



Nadmiar wosku z modeli usuwałem bardzo precyzyjnym instrumentem specjalistycznym.

Następnie przygotowałem masę gipsową do pierwszego odlewu. Zatopiłem w gipsie zlepione wspólnym kanałem wlewowym dwa smoki i jednego Mateuszka. Pozwoliłem masie wyschnąć, by później w piekarniku wytopić z formy wosk. Gorąca forma była gotowa na przyjęcie metalu.
W kwestii metali od początku postawiłem tylko na cynę i ołów, metale o niskiej temperaturze topienia. Temat medalionu z brązu zostawiłem sobie na później, jako że brąz wymaga znacznie wyższej temperatury do stopienia i większego skilla.
Tak więc na łyżkę odlewniczą trafiło trochę posiekanego plumbum, zakupionego na straganie dla wędkarzy, łyżka zaś trafiła na chwilę do paleniska domowego kotła CO, po czym stopiony metal wypełnił formę.
 Z pierwszej próby, w miarę, udał się tylko pojedynczy egzemplarz smoka, bo zapomniałem zrobić kanalik odprowadzający gorące gazy, choć teoretycznie o nim wiedziałem.




Sukces był mały ale cieszył. W międzyczasie przygotowałem formę gipsową do odlania plakietki pielgrzymiej, pamiętałem nawet o kanalikach odpowietrzających.
Tak więc na łyżkę odlewniczą trafiło trochę posiekanej stannum, znalezionej w szafce w piwnicy, łyżka zaś trafiła na chwilę do paleniska domowego kotła CO, po czym stopiony metal wypełnił formę. I... Gówno. Problemem okazała się zbyt duża ziarnistość masy gipsowej, i co za tym idzie jej porowatość.
Porażka ta bardzo mnie ucieszyła, bo przecież człowiek uczy się na błędach, więc szybko zaopatrzyłem się w jakąś specjalną masę do szpachlowania i przygotowałem z niej trzy kolejne formy. Pomijając fakt, że ta masa bardzo długo schnie i dwie foremki zmarnowałem przez pośpiech i niecierpliwość, to ostatni egzemplarz spełnił moje oczekiwania na sto procent.
Pomimo kilku defektów wynikających po części z błędu na woskowym modelu, a po części z niedociągnięć formy plakietka wyszła bardzo ładnie. Co więcej z tej formy udało mi się odlać dwa egzemplarze (na zdjęciach to jedna i ta sama), i nadal sprawia ona wrażenie zdatnej do użytku.
Końcowe wrażenia mam następujące, topienie metali i odlewnictwo to piękna sprawa i wspaniałą zabawa, nie dziwię się więc, że sztuka ta pociągnęła za sobą tak wielki skok cywilizacyjny. Zdecydowanie będę się tym jeszcze bawił, muszę dopracować parę rzeczy.
Odnośnie samych zabytków nad którymi zastanawiałem się pracując przy kopiach mam następujące wnioski. Smok był prawdopodobnie odciskany stemplem na kropli płynnego metalu, wlewanej w okrągłą formę, coś na wzór antycznych monet, świadczyć o tym może zarówno płaski "rewers", gładkie linie samego obrazu oraz nieregularna krawędź. Na rysunkach zawartych w podanym wyżej artykule, na krawędzi można dopatrzyć się próby zaznaczenia,czegoś na wzór wypustki do zawieszania, ja jednak jej nie zauważyłem ani na oryginale, ani na woskowych modelach, ani na pojedynczej ,jak na razie, kopii. Z drugiej strony nie można też jej wykluczyć, wszak byłby to bajerancki wisiorek.
Plakietka zaś była zapewne odlewana w trwałej formie z kamienia mydlanego (?), co gwarantowało możliwość seryjnej produkcji dla zaspokojenia potrzeb ruchu pielgrzymkowego, bez konieczności niszczenia formy jak ma to miejsce w metodzie wosku traconego. Analogiczne formy kamienne zostały odnalezione na kaliskim grodzisku i Starym Mieście, tyle ze służyły do odlewania kabłączków skroniowych i wisiorków, które pewnie też kiedyś wezmę na warsztat.
Brązowy medalion z aniołem sprawia wrażenie produkcji indywidualnej, choć to tylko moje przypuszczenie. więc gdybanie na ten temat zostawię sobie, na kiedyś tam, kiedy spróbuję lać go w brązie.