piątek, 26 sierpnia 2016

Poroże

Opowiastką o wycieczce wystartował blog do którego przymierzałem się dobre dwa lata. Przez ten czas nazbierało mi się sporo zdjęć dokumentujących różne działania z pola rekonstrukcji historycznej, archeologii eksperymentalnej, rzemiosł dawnych i może jeszcze paru górnolotnych określeń prób badania przeszłości ;).
W związku z powyższym, czasami będę zamieszczał opisy projektów odległych w czasie od chronologii bloga. Czasami zaś bardzo aktualne, jak ostatnie prace z porożem, którym bawiłem się kilka ostatnich dni.
 Wykonałem dwa pojemniki w nauce określane jako solniczka i igielnik, choć w średniowiecznej gospodarce niedoboru mogły być używane również do przechowywania maści, amuletów, atramentu itd... Pomysłów jest wiele.
Zainspirowałem się zabytkami z kraju pooglądanymi w internetowym katalogu źródeł
tu-> http://znaleziska.org/wiki/index.php/Strona_g%C5%82%C3%B3wna

W przypadku solniczki za materiał posłużyło mi poroże, drewno bukowe, klej z kości, pszczeli wosk i węgiel. Gotowy pojemnik napełniłem utłuczoną solą o znacznej wartości :).
Jest bardzo możliwe, że solą częstowano się niegdyś towarzysko, tak jak dziś jeszcze robią to kaszubi z tabaką, w skansenach.
Nie występująca naturalnie w kraju puszcz sól była towarem rzadkim i luksusowym. Z kolei dieta uboga w sole mineralne musiała mocno wyostrzać na nią apetyt. O analogicznych przypadkach czyta się w książkach podróżniczych, gdzie odwiedzający Papuasów czy Indian podróżnicy przywozili im uwielbianą przez nich sól zyskując ich przychylność. Dlatego też przez wiele wieków sól była płacidłem, czyli niemonetarną formą pieniądza. Pisząc o soli warto jeszcze wspomnieć przysłowie "zjeść z kimś beczkę soli" co ma świadczyć o długotrwałej i zażyłej przyjaźni, uzupełnianej o częste częstowanie się solą nawzajem.






Zabierając się za igielnik we wspomnianym katalogu  najbardziej spodobały mi się egzemplarze z Opola i Legnicy, oba przedstawiające ryby. Niestety, żaden z nich nie posiadał głowy/zatyczki, toteż odpuściłem sobie wykonanie repliki. Ze wzoru opolskiego zaczerpnąłem rozmiar, z legnickiego główny motyw zdobniczy, główkę wymyśliłem własną. Egzemplarz z Legnicy wydaje się mieć wklejany ogonek, gdyż jest on szerszy niż naturalnie zwężające się poroże, jednak jest to tylko mój domysł oparty na zdjęciu kiepskiej jakości. Ja ogonek wkleiłem na klej ugotowany z pyłu i wiórków z obrabianego poroża. Ryty podobnie jak przy solniczce wypełniłem zaczernionym woskiem.
Do gotowego pojemnika zgodnie z jego domniemaną nazwą, włożyłem szydła z wołowej kości, które zrobiłem w którąś zimę.
(Niebieskie tło mocno przekłamało kolor, robiąc go iście zimno rybim ;) )







poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Wyprawa dolinami rzek

W poniedziałek przed Matki Boskiej Zielnej wyruszyliśmy spod kościoła we wsi Dębe doliną rzeki Swędrni w kierunku północno wschodnim, ku wsiom Młyniska i Krzyżówki.
Szliśmy we czworo, panna Magdalena, Maciej z Barda, brandenburczyk Ernst  i ja. Naszym zadaniem było zapewnić bezpieczeństwo pannie Magdalenie w drodze do domu, we wspomnianych już Krzyżówkach oraz  odwiedzić znajdującą się tamże książęcą stadninę. 
Początki drogi były trudne. Dzikie i niedostępne rozlewisko porastają wysokie na chłopa osty i pokrzywy , a kępy pożółkłych traw ostrzegają przed bagiennymi oczkami. Wpadła nam panna w takie bagienko, czego żaden z nas przewidzieć przecież nie mógł. 
Na szczęście rychło zaczęły się użytkowane przez lokalnych powroźników pola konopi, i skoszone pastwiska poznaczone wyrżniętymi przez koła wozów drogami, po nich szło się już gładko. 
W miejscu gdzie Swędrnia skręca na wschód, my udaliśmy się na północ ku dolinie rzeczki zwanej Żabianką, tam jednak, zamiast trzymać się rzeczki, weszliśmy w las otaczający od wschodu wieś Kamień. W lesie tym rośnie stary dąb, o którym mówi się, że wciąż schodzą ku niemu poganie by oddawać mu cześć, postanowiliśmy sprawdzić to miejsce by mieć co w tej sprawie w grodzie powiedzieć.
Prastare drzewo robi wrażenie. Choć wypróchniałe od środka, żyje nadal i roztacza wokół specyficzną aurę czasu.
Znaleźliśmy resztki dawno nie używanego szałasu, które niejako ośmieliły nas do rozbicia się z obozowiskiem na noc jako, że zaczynało zmierzchać.
Noc była ciepła i co chwila straszyła nas przetaczającą się po niebie burzą z której kilkukrotnie pokropiło grubym ale rzadkim i krótkim opadem.
Następnego dnia po posiłku wyszliśmy z lasu i przecięliśmy dolinę Żabianki w kierunku wschodnim przekraczając rzeczkę. Nad lasem do którego zmierzaliśmy kołowały orły. Tak, orły!
Ujadanie psów uprzedziło nas o bliskości wsi, więc obeszliśmy je lasem, pod sam koniec dopiero wchodząc w opłotki, które bezpośrednio doprowadziły nas do stadniny Bieńów, gdzie nasza podróż dobiegła końca.